Makbet – tytułowy bohater tragedii Szekspira, dowódca wojsk Szkockich, tan Glamis, później tan Kawdoru, w końcu człowiek z wygórowanymi ambicjami, królobójca… Porzucił kiedyś najważniejsze dla siebie wartości, cele, własną godność. Dał się ponieść chorym ambicjom, zabił króla! Wina tego człowieka wydaje się być niezaprzeczalna, ale przecież nie zawsze był… jakbyśmy to dziś powiedzieli – zdemoralizowany… Był dzielnym wojownikiem, którego rycerskim cechom Szekspir nie poskąpił miejsca w swoim dziele. Zarówno jak licznym honorom i zasługom, które przypadły dzielnemu bohaterowi.
W każdym z nas znajduje się jednak szczegół wrażliwy. W przypadku Makbeta to właśnie nienasycona ambicja. Zostaje on ukarany tak naprawdę jeszcze przed popełnieniem zbrodni. Niedopuszczalnym przecież jest, aby tak uznany, utytułowany rycerz miał choćby myśli dotyczące królobójstwa! Od chwili gdy usłyszał przepowiednie czarownic, wciąż targają nim wątpliwości natury etyczniej i moralnej, walczy z nieokiełznaną rządzą władzy. W podjęciu ostatecznej, dramatyczniej decyzji pomaga Makbetowi żona, podsycając jego okrucieństwo, bezwzględność i pragnienie władzy, które wciąż w nim narastały i nad którymi w końcu stracił kontrolę. Usprawiedliwieniem dla tego człowieka, o ile w tym wypadku można mówić o jakimkolwiek usprawiedliwieniu mogłoby być to, że Makbet nie tylko działał, ale także ulegał działaniu innych. Mam tu na myśli czarownice i Lady Makbet. W toku akcji, rozterki i wyrzuty sumienia znacznie się wzmagają.
Trzeba jednak bardzo mocno podkreślić, że wyboru drogi do zdobycia korony, Makbet dokonał samodzielnie. Nie można go przecież traktować, jako bezwładnej kukiełki manipulowanej przez żonę i czarownice. Owszem. Wiele czynników zewnętrznych wpłynęło na jego decyzję, ale ostatecznie podjął ją sam i to do niego należało ostatnie słowo! Trzeba to powiedzieć głośno i wyraźnie. Makbet zabił! I zbrodnia ta stała się jego winą i musiał ponieść za nią karę. Kolejne zdarzenia jedynie udowadniają całkowity upadek rycerza: wysłanie na Banka zbójców, oraz obłęd i tyrania, gdy już zdobył upragnioną władzę… Cóż. Makbet sięgnął dna, jego świat sięgnął dna, jak i wszystko w co wierzył. Nie ma już nic. W końcu ma dość życia. Chce jedynie umrzeć jako rycerz – w walce. To również się ziszcza. Zostaje zamordowany gdy armia decyduje się na odebranie mu władzy przy użyciu siły.
Makbet to nie pospolity zbrodniarz. Wybrał udział w bezwzględnym mechanizmie walki o władzę. Nie wiedział jednak, że nie ma z niego odwrotu. Nadarzająca się okazja, drzemiące w nim ukryte żądze, wpływ innych – to wszystko spowodowało, że Makbet z dzielnego rycerza stał się mordercą i tyranem bez serca. Wina? Niezaprzeczalna – morderstwo. Kara? Wydawać by się mogło, że śmierć jest największą karą, Ja jednak wychodzę z założenia, że w tym wypadku większą były wyrzuty sumienia, ciągły lęk, niepewność, utracone cele i wartości… śmierć w tej sytuacji to tylko ostateczne rozwiązanie. Jego noc pochłonęła go bez reszty. Nie pozwoliła mu na odkrycie swoich gwiazd. Nim jeszcze doszło do tragedii Makbet ostatkami sił szukał ich. Noc była jednak silniejsza…